Temat innowacji pedagogicznej
jest obecnie jednym z najczęściej poruszanych zagadnień. Jest wręcz wskazane,
aby w każdej placówce podejmować tego typu działania. Dlaczego? Skąd taki
„szał” innowacji w szkołach?
Samo słowo „innowacja” ma swoje źródła w języku łacińskim
i oznacza odnowienie. A polska szkoła z pewnością potrzebuje zmian,
wprowadzania nowatorskich rozwiązań, choć nie we wszystkich zakresach i nie od
razu na szeroką skalę. A odnoszę wrażenie, że nauczyciele niejednokrotnie
decydują się na wprowadzanie innowacji tylko i wyłącznie ze względu na fakt, że
to będzie dobrze wyglądało w podsumowaniu pracy na zakończenie roku szkolnego
lub dlatego, że koleżanka/kolega „to” robią.
Niestety, nie tędy droga. Zawsze musimy pamiętać, że
wprowadzanie jakichkolwiek zmian w szkole wiąże się przede wszystkim z dziećmi.
To one będą odbiorcami naszych innowacyjnych działań, to na nich będziemy
niejako eksperymentować. Bo innowacja pedagogiczna, jakby na to nie patrzeć, jest
swego rodzaju eksperymentem.
Przez pewien czas mogłam być obserwatorem takich
nieprzemyślanych, moim zdaniem, działań. Kilkoro nauczycieli równocześnie w tej
same grupie dzieci wprowadzało swoje innowacje pedagogiczne. Nie były to może
jakieś rewolucyjne zmiany, ale czy do końca przemyślane? Jakie miały podstawy?
Jaki był ich cel? I w końcu – jaki był ich efekt? Tego ostatniego elementu
szczególnie mi brakowało. Nigdy nie dowiedziałam się, czy owe innowacje
spowodowały jakiekolwiek zmiany. Nie dotarłam do żadnej ewaluacji na
zakończenie całorocznej pracy dzieci i nauczycieli.
Te doświadczenia sprawiły, że długo wahałam się, czy
zaproponować w swojej szkole innowację pedagogiczną. Najpierw musiałam sobie
dobrze przemyśleć, na jakich założeniach ją oprzeć, jakiego typu potrzeby mają
moi uczniowie. Ponieważ trwały wakacje, nie znałam jeszcze zespołu dzieci,
które miałam uczyć w nowym roku szkolnym, nie mogłam postąpić do końca zgodnie
z zasadami design thinking, które są moim zdaniem najlepszym sposobem na zaplanowanie
i wdrożenie jakiejkolwiek innowacji.
Przede
wszystkim etap tzw. empatyzacji czyli diagnozowania potrzeb z osobami
zainteresowanymi, zastąpiłam swoim wieloletnim doświadczeniem oraz obserwacjami
poczynionymi w trakcie minionych lat pracy. Zauważyłam, że moi uczniowie stają
się pokoleniem pracującym najlepiej na obrazach. Przeprowadzane przeze mnie w
klasach testy na style ucznia się wykazały, że większość uczniów to tzw.
wzrokowcy, którzy najlepiej uczą się w oparciu o obraz, kolor. W ten sposób
niejako zdefiniowałam problem – nadmiar słów nie jest korzystny, jeżeli zależy
mi, aby dzieci zrozumiały przekazywane im treści. Postanowiłam wykorzystać moje
zamiłowanie do robienia nietypowych notatek rysunkowych, zgłębianą też już od
dawna tematykę map myśli oraz nowe odkrycie – myślenie graficzne i połączyć to
wszystko w jedną innowację pedagogiczną, którą nazwałam „Myślenie graficzne na
języku polskim”.
Decydując
się na innowację, przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, po co? Jaki mam
cel w jej wprowadzeniu? Odpowiedź na to
pytanie jest istotą naszego dalszego działania. Nie można kierować się tu
żadnymi innymi kryteriami niż chęć rozwoju ucznia, ale także siebie. Innowacje
wprowadzamy, aby zmienić szarą szkolną rzeczywistość, aby zainteresować dzieci
przekazywanymi treściami, aby zmodyfikować nieodpowiadający nam system
oceniania, itd. Jednakże trzeba pamiętać, że podejmując jakiekolwiek działania
na “żywym organizmie”, jakim są uczniowie, nie można sobie pozwolić na
nonszalancję. Punktem wyjścia powinno być stwierdzenie, co już w danym zakresie
wiem, co potrafię, ale czego jeszcze sam muszę się nauczyć, aby przeprowadzić
zaplanowaną innowację rzetelnie i osiągnąć pozytywne jej efekty. Wyjście z
założenia, że jestem przecież nauczycielem i co to dla mnie, jest pierwszym
błędem, który pociągnie za sobą kolejne.
Chcąc
pokazać dzieciom, jak uczyć się efektywnie, sama muszę wiedzieć, w jaki sposób
to robić. Ucząc ich tworzenia map myśli - muszę rozumieć zasady, jakie w tym
procesie obowiązują. Robiąc notatki graficzne, jestem zobligowana do tego, aby
moje rysunki były schematyczne i przejrzyste. Stąd prosty wniosek - realizując
innowację z uczniami, nauczyciel również ciągle się dokształca, ćwiczy, szuka
nowych rozwiązań. A to spore wyzwanie, biorąc pod uwagę ilość naszych zajęć i
czynności dodatkowych. I tu wracamy do punktu wyjścia - jeżeli nie masz ochoty
na własny rozwój, na pogłębianie własnej wiedzy, nie wprowadzaj innowacji.
Jednak
decyzja zapadła. Robię! Co dalej? Zasady design thinking mówią o generowaniu
pomysłów, najlepiej na zasadzie burzy mózgów. Wbrew pozorom nie jest to łatwe,
bo pomysłów zazwyczaj nam nie brakuje - w końcu u podstaw naszego zawodu leży
kreatywność. Najtrudniejsze jest dokonanie wyboru. Pamiętać bowiem należy, że przed
nami trudny etap wdrażania naszej innowacji i im więcej w niej elementów, tym
trudniej będzie to zrobić. Grozi nam też niezamierzony chaos.
Zdecydujmy
się na to, co w oparciu o naszą empatyzację i diagnozę problemu jest
najistotniejsze. W przypadku mojej innowacji skupiłam się przede wszystkim na
kształceniu umiejętności tworzenia krótkich i zwięzłych notatek graficznych, a
gdy uczniowie opanują te podstawy, zaczniemy pracę nad mapami myśli. W ten
sposób zaplanowałam przebieg procesu, jakim będzie zmiana sposobu notowania,
myślenia i, co za tym idzie, uczenia się moich wychowanków. Takie zapisy znalazły się też w opisie
innowacji, którą przedstawiłam dyrekcji oraz Radzie Pedagogicznej.
Jednak
nawet zatwierdzenie naszych planów do realizacji nie świadczy o sukcesie.
Dopiero teraz rozpoczyna się mozolna praca, czyli wdrażanie i testowanie nowych
rozwiązań. Początki nie są łatwe, gdyż zaskoczymy nie tylko uczniów, ale przede
wszystkim ich rodziców. O ile innowacje typu “metoda zielonego ołówka” nie
spowodują lawiny pytań, o tyle zmiana sposobu notowania, rezygnacja z zadań
domowych czy niewpisywanie jedynek mogą sprawić, że będziemy musieli tłumaczyć,
do czego zmierzamy. I te wyjaśnienia muszą mieć konkretne podstawy
pedagogiczne, psychologiczne oraz merytoryczne.
Ważnym
elementem planowania i wprowadzania innowacji jest także przeanalizowanie
wewnętrznych oraz zewnętrznych korzyści i zagrożeń (tzw. analiza SWOT). Jednym
z tych zewnętrznych zagrożeń, z których musimy sobie zdawać sprawę, jest
właśnie brak zrozumienia dla naszych pomysłów ze strony rodziców. Stąd naprawdę
musimy być bardzo świadomi celu, do jakiego zmierzamy z uczniami.
W trakcie
przeprowadzania jakiejkolwiek innowacji niezmiernie ważna jest obserwacja
naszych uczniów. Jeżeli wyniki kartkówek lub sprawdzianów nie są zadowalające,
musimy porozmawiać z dziećmi, czy wprowadzone przez nas zmiany im odpowiadają.
Przecież w każdej chwili możemy dokonać modyfikacji naszych działań, mając
na uwadze przede wszystkim dobro uczniów. Warto też sięgnąć po różne sposoby na
uzyskanie informacji zwrotnej od uczniów i rodziców, czyli tzw. feedback. W
Internecie jest dostępnych wiele narzędzi umożliwiających szybkie
przeprowadzenie tego typu diagnozy, więc warto wybrać takie, które dadzą nam
szybką, a równocześnie przejrzystą odpowiedź. W przypadku, gdy zaplanowaliśmy
innowację na cały rok szkolny, koniec pierwszego półrocza jest najlepszym
momentem do przeanalizowania dotychczasowych działań.
Jeżeli
otrzymamy w informacji zwrotnej pozytywne wypowiedzi, kontynuujemy zaplanowane
zadania. W przypadku niezadowolenia, nieprzychylnych ocen naszej pracy, należy
zmodyfikować dalsze działania lub nawet z nich zrezygnować. To ostatnie na
pewno nie będzie łatwe dla kogoś, kto ma ambicje, kto w zaplanowanie i
prowadzenie innowacji włożył wiele serca, czasu a często i pieniędzy. Jednak
już po raz kolejny podkreślam, że zawsze najważniejsze jest dobro naszego
ucznia.
I
pamiętajmy, że nie wolno nam zmuszać dzieci do czegoś, co w naszej innowacji im
nie odpowiada. Moi uczniowie zawsze mają wybór - albo notują w zaproponowany
przeze mnie sposób, albo robią to po swojemu. Warunek jest tylko jeden, że
najważniejsze informacje muszą być zapisane. Taką umowę zawarliśmy na początku
roku i jak na razie wszyscy się z niej wywiązują.
A czy moja
innowacja jest udana? Przede mną pierwsza diagnoza, ale zaobserwowałam, że
część uczniów coraz lepiej radzi sobie z notowaniem graficznym. Nawet
problematyczne zagadnienia dzieci szybko przypominają sobie, gdy odwołamy się
do stworzonej wówczas wizualizacji. Na zaplanowane efekty na pewno jeszcze
poczekam, jednak jednego jestem pewna – warto było podjąć to działanie, bo
zyskałam inne spojrzenie, bo zdobyłam nowe doświadczenia i z pewnością
poszerzyłam swój zakres wiedzy i umiejętności.
W artykule wykorzystałam
wiadomości zdobyte w czasie szkolenia “Design thinking w edukacji”
przeprowadzonego przez p. Dariusza Martynowicza oraz poszerzone o lekturę
strony internetowej https://designthinking.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz