poniedziałek, 30 września 2019

Uczniowie z dostosowaniami - za karę?


Najgorszą informacją dla nas we wrześniu jest to, że w klasie mamy "orzeczenia" oraz "opinie" i trzeba będzie tworzyć dostosowania. Przerażające?
Od strony nauczyciela tak, bo trzeba będzie pogodzić interesy dzieci bez dostosowań oraz tych z dostosowaniami. A nie jest to prosta sztuka, chyba że mamy na lekcji naprawdę dobrego nauczyciela wspomagającego, który rzetelnie wypełnia swoje obowiązki.
W swojej praktyce zawodowej miałam już w klasie dziecko z afazją dziecięcą, dla którego sprawdziany trzeba było przygotowywać w oparciu o rysunki i pojedyncze wyrazy, gdyż nie potrafiło samodzielnie przeczytać poleceń oraz zapisać dłuższej odpowiedzi. Dałam radę.
Miałam licznych "aspergerowców", z których każdy miał inne potrzeby i konieczne było znalezienie złotego środka. Też mi się udało.
Dzieci z mutyzmem wybiórczym, które trzeba było przekonać do swojej osoby, aby na lekcji nie płakały, tylko z chęcią pracowały. Chyba mnie polubiły, bo zaczęły ze mną rozmawiać.
Uczniowie niedowidzący i niedosłyszący bądź z problemami ze słuchem centralnym. Starałam się zrozumieć ich potrzeby.
No i dziecko z podejrzeniem schizofrenii, które stale trzeba było obserwować, bo nigdy nie było się pewnym, co za chwilę wymyśli. No cóż - pomogło, kiedy po prostu nakrzyczałam na niego. Od tej pory miałam jego szacunek i wiedziałam, że słucha, co do niego mówię.
Ktoś powie, że to trudni uczniowie, ale każdy z nich na swój sposób był czy jest wspaniały, bo pomimo swoich ograniczeń, starają się zdobywać wiedzę. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób na nawiązanie z nimi kontaktu i zawarcie porozumienia.
Niestety, nie zawsze poradnie stają na wysokości zadania i często można odnieść wrażenie, że ich zalecenia są robione na zasadzie "kopiuj - wklej". Nauczyciel ma się dostosować, ale jak to zrobić, gdy 8 osób w klasie ma zaznaczone, że ma siedzieć w pierwszej ławce, a sala jest wąska, długa i są tylko 2 "pierwsze ławki"? Jak ułożyć w 15 osobowej klasie 6 różnych wersji tego samego sprawdzianu, aby uwzględnić wszystkie potrzeby?
Doświadczenie pokazało mi, że po prostu trzeba obserwować dzieci i samodzielnie podejmować pewne decyzje.  Jeżeli widzę, że uczeń świetnie sobie radzi, nie wymaga stałej kontroli procesu notowania, to mogę go posadzić do drugiej ławki. Jednak co jakiś czas należy upewnić się, że to miejsce mu odpowiada.
Pierwszy test zawsze robię taki sam dla wszystkich i diagnozuję, co zmienić w kolejnym, aby dostosować do potrzeb uczniów. Czasami to tylko "wyrzucenie" bardziej skomplikowanych przykładów, czasami zmniejszenie ich ilości lub po prostu obniżenie punktacji. Zawsze jednak pilnuję tzw. wydłużonego czasu. Zwłaszcza, gdy dziecko ma zaznaczone problemy z motoryką lub napięciem mięśniowym.
Tyle od strony nauczyciela.
Od strony dziecka to też nie jest komfortowa sytuacja. Klasa często pyta: "Dlaczego on pisze dłużej?" "Dlaczego ona ma inny test?" Dziecko w tej sytuacji czuje się napiętnowane, często dopiero wtedy dostrzega swoją odmienność. Stąd, gdy tylko jest to możliwe, staram się, aby testy miały podobną długość wizualnie - zwiększenie czcionki czy odstępów między wierszami czyni cuda, a równocześnie jest dodatkowym ułatwieniem dla ucznia z dostosowaniem.
Od strony rodzica... No cóż. Nieraz mamy dość tego, że tak się czepiają, że w orzeczeniu/opinii coś tam napisano, a my tego nie realizujemy. Pamiętajmy, że oni nie znają realiów szkoły, naszej pracy, ale starajmy się ich zrozumieć. Zależy im na dziecku, na jego wynikach i są święcie przekonani, że to zostanie zagwarantowane przez stosowanie przez nauczycieli zaleceń poradni. Przekonałam się, że wystarcza szczera i spokojna rozmowa o tym, jak podejdziemy do dziecka, co postaramy się ze swojej strony zrobić, aby zyskać w rodzicach sprzymierzeńców.
Być może nie każdy się zgodzi z tym, co napisałam, ale to moje refleksje, jako nauczyciela z dość bogatym doświadczeniem i jako matki dziecka niepełnosprawnego ruchowo. Uczyłam syna i wiem, że, gdybym stosowała wobec niego wszystkie zalecenia poradni, tylko by na tym stracił. Jest bardzo zdolny, nigdy nie chciał taryfy ulgowej i niemal musiałam go zmuszać, aby wykorzystał przysługujący mu wydłużony czas.
To przede wszystkim on nauczył mnie, że zalecenia poradni być może są istotne, ale nie najważniejsze. To dziecko, jego potrzeby, jego ocena własnych możliwości jest najistotniejsza. Wystarczy zapytać, czy chce spróbować pisać to, co cała klasa. Czy czuje, że sobie poradzi?  Czy w tej pierwszej ławce dobrze się czuje? Czy zdążył zanotować? Udzielić wszystkich odpowiedzi w teście?  Pamiętajmy jednak, aby te pytania zadawać możliwie dyskretnie.
 A wiecie, co mnie najbardziej zraniło przez wszystkie lata edukacji mojego syna? Pytanie innej jego nauczycielki, czy nie powinien być przebadany pod kątem dysortografii, bo robi dużo błędów. A dlaczego to pytanie tak mnie dotknęło? Bo było dla mnie dowodem, że pani nie zapoznała się z orzeczeniem z poradni. Z tego względu czytam opinie i orzeczenia od deski do deski, staram się poznać te dzieci, aby móc je naprawdę wspierać, a nie tylko napisać dostosowanie, bo mi każą.

2 komentarze:

  1. święte słowa! Gratuluję Ci zawodowego optymizmu i serca dla dzieciaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie mnie nauczyło pokory zawodowej, a optymizm towarzyszy mi cały czas:) Jak wspomniałam w poście - mam niepełnosprawnego syna,który pokazał mi, jak mylące są orzeczenia.

      Usuń